Wieść o śmierci Harmodiusza dotarła do Augustyna prawie natychmiast. To Monika musiała mu ją przekazać. Dowiedziała się od swej starej służącej, Baddu, która usłyszała wieść od Dawusa. Nie śmiała przekazać jej Augustynowi, póki sama nie sprawdzi, czy to prawda – kiedy niewolnicy zaczynają się ekscytować, potrafią powiedzieć wszystko – więc pospieszyła do domu Harmodiusza i spotkała się z Pryską. Nastąpił nagły nawrót choroby. W kilka godzin było po wszystkim.
– Pan nam go dał, Pan wziął, błogosławione niech będzie imię Jego – powiedziała Pryska bez wyrazu. Jej wargi były zupełnie białe, a drobne ciało sztywne. Monika objęła ją, pocałowała w policzek.
– Wiadomość dla mojego syna? – wyszeptała.
– Nie było żadnej wiadomości – odparła Pryska.
Monika pospieszyła do domu, drżąc na myśl o tym, jak on przyjmie tę wiadomość.
– Nie żyje? – powtórzył Augustyn. – Nie żyje?
Wyciągnęła do niego ręce. Nie zauważył tego.
– Nie było mnie tam – powiedział. – Umarł, a mnie tam nie było.
Wstał ciężko, ale wstrząs był tak wielki, że musiał znów usiąść. Wtedy pojawił się ból. Zaczął krzyczeć dziko, bezwstydnie, jak gdyby ręka niewidzialnego wroga wyrywała mu wnętrzności.
Dwukrotnie Monika próbowała do niego przemówić. Początkowo nie słuchał, a potem krzyknął na nią, z twarzą wykrzywioną wściekłością, więc uciekła do swego pokoju i krzyża, jak tyle razy wcześniej, do ukojenia, którego nie mógł z nią dzielić.
Wzięła jego cierpienie i swoje, i ofiarowała je Ukrzyżowanemu.